„od początku naszej wiedzy o człowieku, widzimy, że konsumował on rośliny/substancje nie posiadające wartości odżywczej, w celu wywołania uczucia zadowolenia, odprężenia i komfortu” Louis Lewin (1931) |
Autor: dr Leszek Satora - biolog, toksykolog |
Wszystko na to wskazuje, że narkotyki i rośliny psychoaktywne były stosowane w wielu kulturach na obu półkulach Ziemi tysiące lat temu. Dowody materialne zachowały się w wykopaliskach archeologicznych, przekazach wskazujących na zastosowanie magiczno-religijne, jak również w formach sztuki: obrazach, rzeźbach naskalnych, złotych amuletach, sztuce ceramicznej, kamiennych figurkach czy pomnikach.
Już Paracelsus (1493/94 – 1541) w XVI wieku stwierdził, że różne stężenie substancji wywiera różny efekt na osobę ją spożywającą (to dawka czyni truciznę). Tak więc ta sama substancja może być użyta jako lekarstwo, narkotyk lub trucizna w zależności od dawki w jakiej zostanie przyjęta. Wiele efektów halucynogennych zostało odkrytych po zaaplikowaniu większej dawki (przedawkowaniu) danego specyfiku / lekarstwa.
Substancje halucynogenne występujące naturalnie w roślinach wykorzystywane były praktycznie „od zawsze” w tradycyjnej medycynie ludowej. Wprawdzie ich halucynogenne właściwości zostały dobrze poznane, jednak nadal mało wiadomo na temat ich mechanizmu działania – brak rzetelnych opracowań/publikacji dotyczących tego zagadnienia. Są jednak regiony świata (np. Tongo w Australii), w których stwierdzono brak wykorzystania w naturalnej medycynie roślin posiadających właściwości halucynogenne.
Specyfika używania roślin halucynogennych w medycynie ludowej
- czyli dużo przekazów słownych, niewiele/brak dowodów naukowych na poparcie tezy
Fereira i współautorzy w 2010 roku zaproponowali niezwykle interesującą trzy stopniową klasyfikację leczenia chorób z wykorzystaniem roślin posiadających właściwości psychoaktywne w kulturach brazylijskich i afrykańskich.
Pierwszy stopień polega na przyjęciu roślin zawierających substancje oddziaływujących na ośrodkowy układ nerwowy (ONU) przez szamana/uzdrowiciela w celu „zdiagnozowania” dolegliwości pacjenta. Powyższe umożliwia leczącemu nawiązanie kontaktu z siłami duchowymi odpowiedzialnymi za chorobę. Kontakt z bóstwami osiągany poprzez wizje lub/i sny, pozwala na zdobycie wiedzy na temat dolegliwości oraz właściwego leczenia pacjenta. W tym przypadku zakłada się, że przyczyną choroby jest oddziaływanie złych duchów, zaś substancja halucynogenna jest spożywana przez uzdrowiciela - osobę leczącą a nie przez pacjenta.
Drugi stopień, na przykładzie kaktusa San Pedro, charakteryzuje się tym, że uzdrowiciel i pacjent piją wyciąg z kaktusa. Napój z kaktusa, stosowany w odpowiednich dawkach powoduje halucynacje u leczącego/uzdrowiciela, zaś u pacjenta wymioty (inna dawka), prowadząc tym samym do ewentualnego usunięcia trucizny z organizmu, co może mieć działanie lecznicze. Podobnie stosowane są „lecznicze papierosy” tira-capeta, używane w celach uzdrawiania w społecznościach Maroon w Brazylii. W powyższych przypadkach pacjent i uzdrowiciel wprowadzają do organizmu substancje oddziaływujące na OUN. Badacze podkreślają jednak, że zarówno wymioty jak i palenie mogą mieć charakter bardziej symboliczny, niż faktycznie oddziaływać na stan fizjologiczny pacjenta.
Kolejnym stopniem jest przyjmowanie (picie, palenie) substancji psychoaktywnej przez chorego, który w trakcie tego rytuału jest obserwowany przez osobę leczącą (nie spożywającą substancji psychoaktywnych). Szaman, obserwując pacjenta, stara się zdiagnozować jego dolegliwości. Dodatkowo połączenie innych czynników towarzyszących takiemu rytuałowi; pieśni, tańce i inne, powoduje synergizm, który może prowadzić również do „wyleczenia” chorego.
Niektórzy autorzy sugerowali, że uzdrowienie poprzez rytuały jest realizowane dzięki połączeniu rośliny o właściwościach psychoaktywnych oraz pieśni i modlitwy. Badacze kultów afrykańsko-brazylijskich podkreślali, że zażywaniu roślin posiadających substancje oddziaływujące na OUN musi towarzyszyć „swoisty rytuał” ułatwiający proces leczenia. W związku z tym należy wziąć pod uwagę cały zestaw elementów rytualnych, które tworzą specyficzną atmosferę wśród uczestników, prowadząc do stanów emocjonalnych wytwarzających stany transu (Camargo, 1998). Na szczególne podkreślenie zasługuje rola muzyki, odpowiednio dobranej stanowiącej uzupełnienie „rytuału” leczenia pacjenta. W rytuale spożywania/leczenia z zastosowaniem ayahuasca niezwykle istotne są gwizdy wydawane przez szamanów/uzdrowicieli w czasie rytuału/zabiegu leczniczego, za pomocą których są przyzywane siły natury i duchy opiekuńcze. Istnieje zatem silny związek pomiędzy leczeniem, muzyką i obrzędami religijnymi.
Badania prowadzone w społeczeństwach zachodnich wykazały, że różne rodzaje muzyki mogą powodować różne stany i przez to wpływać na nastroje, co skutkowało różnymi efektami po spożyciu substancji psychoaktywnej – muzyka regulowała działanie halucynogenne podanego preparatu. W naturalnej medycynie stosowanej przez kultury afrykańsko-brazylijskie śpiewanie w rytm bębnów wydaje się wspierać wizje i minimalizować strach. Odpowiednio dobrane substancje halucynogenne (w odpowiedniej dawce) mogą mieć zdolność wpływania na rodzaje doświadczanych wizji.
A jak wygląda stosowanie i promocja substancji otrzymywanych z roślin halucynogennych w Europie i USA? Obecnie w mediach społecznościowych trwa kampania promująca przetwory otrzymywane z konopi indyjskich. Jesteśmy „bombardowani” informacjami o wspaniałym panaceum na wiele chorób. O „cudownym leku” niedocenianym i odrzucanym przez instytucje/osoby wydające zezwolenia na dopuszczenie do obrotu. Wprawdzie ulotki producentów dołączane do przetworów konopnych nie informują wprost o takich właściwościach jak: leczenie bólu związanego z nowotworami, poprawianie pamięci czy zatrzymywanie procesów neurodegradacyjnych. Natomiast filmiki zamieszczane w Internecie wprost promują prozdrowotne właściwości produktów konopnych. Ta sytuacja zachęca, aby dokładniej przyjrzeć się historii zdobywania rynków przez inne substancje psychoaktywne. Przykładem, który chyba najlepiej przybliża specyfikę tego typu akcji promocyjnych jest słynne (choć być może teraz trochę specjalnie zapomniane) Vin Mariani.
Pod koniec XIX w. francuski chemik Angelo Mariani (1838-1914) wpadł na pomysł przygotowania specyfiku, który w pierwszej fazie miał być leczniczym tonikiem, następnie, w miarę wzrostu popularności i zdobywania coraz większego rynku, stał się popularnie stosowaną używką.
Historia Vin Mariani zaczęła się w latach 60. XIX, kiedy to jedna z aktorek Komedii Francuskiej zwróciła się do praktykanta farmaceutycznego, którym był wówczas Angelo Mariani, z problemem nękającej ją depresji. Mariani, który pracował w owym okresie nad „leczniczymi winami” zmieszał wino z preparatem kokainy i polecił tą miksturę aktorce. „Lekarstwo” sprawiło, że kobieta od razu poczuła się lepiej i poleciła specyfik znajomym. W pierwszym okresie (około roku 1868) napój przygotowany przez Marianiego uzyskiwany z liści koki (Erythroxylum coca Lam) zalanych winem Bordeaux - posiadał w swym składzie około 150-300 mg kokainy przypadającej na jeden litr napoju. Szacunki wskazują, że dwa kieliszki Vin Mariani zawierały około 50mg kokainy. Należy nadmienić, że w tamtym okresie kokaina otrzymywana z E. coca traktowana była jako panaceum na stresy i niepokoje społeczeństwa przemysłowego. „Preparat/narkotyk ten podtrzymywał ciało i mózg ówczesnego, nękanego stresem człowieka, przywracał im utracone właściwości dzięki swojemu ożywczemu działaniu”. Obecność alkoholu w napoju drastycznie zwiększała efekty oddziaływania specyfiku. W pierwszym okresie promocji podkreślano przede wszystkim aspekty lecznicze Vin Mariani. Jednak, dzięki umiejętnie prowadzonej kampanii reklamowej mikstura przekroczyła status „leku” i stała się przyjemnym napojem pobudzającym codziennego użytku. Mariani & Company w akcji promocyjnej silnie podkreślali aspekty prozdrowotne napoju. W tym celu wykorzystywali tzw. „listy medyczne”, oraz opinie uzyskane ze świata ówczesnych celebrytów do których zaliczali się: bracia Lumier, Robert Louis Stevenson, Arthur Conan Doyle i Sigmund Freud. Mariani & Company posługiwali się promocją w postaci listów konsumenckich (pisanych przez celebrytów) zachwalających stosowanie używki. Po podboju rynków europejskich przyszedł czas na Amerykę, około 1886 zaczęto produkować broszury promujące produkt Mariani & Company. W trakcie promocji stopniowo zacierała się granica pomiędzy lekiem a produktem spożywczym.
Historia reklamy w XIX wiecznych Stanach Zjednoczonych dostarcza informacji dlaczego Mariani tak szybko zyskał na popularności. Korporacje pod koniec XIX wieku w oczach społeczeństwa pozostawały bezosobowe i bezduszne. Mariani zaczął tworzyć społeczny wizerunek korporacji, stał się mecenasem sztuki i kultury. Należy również pamiętać, że w tamtych czasach liście krzewu E. coca nie mogły być długo transportowane, szybko traciły swoje właściwości podczas podróży. Vin Mariani „rozwiązywało” ten problem. Napój mógł być transportowany na duże odległości.
W1903 w USA zalecano stosowanie jednego kieliszka Vin Mariani do każdego posiłku, jednocześnie sugerując, aby dla dzieci stosować mniejszą dawkę. W latach 1891-1913 Mariani & Company w swoich broszurach zamieszczali liczne komentarze z rekomendacjami ówczesnych celebrytów wraz z ich portretami. Podobnie jak to czynili producenci szampana i winiarze francuscy zdobywający rynki amerykańskie. Vin Mariani stało się więc popularnym napojem spożywanym między posiłkami, środkiem trawiennym oraz środkiem pobudzającym w dowolnym momencie. Trunek był przeznaczony dla przepracowanych businessmanów, pań podczas zakupów, pracowników umysłowych oraz każdego osłabionego człowieka.
Już w połowie lat 80-tych XIX pojawiły się doniesienia o „zatruciach kokainowych” powstałych w wyniku zbyt gorliwego jej stosowania jako środka znieczulającego. Angelo Mariani zdawał sobie z tego sprawę już od 1892 roku, kiedy pisał o przewadze wina (Vin Mariani) nad czystą kokainą w leczeniu dolegliwości gardła. Jednak pomimo sygnałów dotyczących stosowania zarówno czystej kokainy, jak również napojów ją zawierających historia Vin Mariani to bezprecedensowy przykład czterdziestoletniego sukcesu marketingowego na skalę ogólnoświatową. Histora Vin Mariani sięga do 1910 roku, choć i w czasach nam współczesnych napój ten jest dostępny w niektórych krajach. Dopiero w 1990 odkryto, że kokaina z alkoholem tworzy w organizmie związek określany mianem etylenem-koka, który posiada właściwości stymulujące tak silne jak kokaina podana w czystej postaci.
Podsumowując, marginalizując zespół objawów towarzyszących używaniu przetworów konopi podkreślający lawinowy wzrost uzależnień, mamy do czynienia z promocją niezwykle niebezpiecznego trendu. Oczywiście do problemu tego należy podejść całościowo, wziąć pod uwagę należy samą roślinę, chrakteryzującą się wieloma odmianami, zawierającymi różne ilości THC, oraz uwzględniające, że konopie to mieszanina różnych związków (w tym 100 o działaniu na ONU). Również warunki uprawy, gleba i inne czynniki mogące wpłynąć na ilość poszczególnych związków zawartych w końcowym produkcie otrzymywanym z konopi powoduje, że możemy mieć do czynienia z czymś bardzo niestabilnym” wywołującym różny wpływ na organizm człowieka/potencjalnego użytkownika.
Konkluzja:
Odkrycie roślin o właściwościach psychoaktywnych należy przypisać tysiącleciom eksperymentów metodą prób i błędów z praktycznie wszystkimi roślinami w otaczającej nas przyrodzie. Kiedy ludzie doświadczali nieziemskich i niewytłumaczalnie dziwnych fizycznych i psychicznych skutków działania tych roślin, prymitywne społeczeństwa szybko uznały je za święte elementy flory, a ich użycie stało się domeną szamanów lub medyków, którzy tłumaczyli ich działanie jako dowód, że gatunki te były domem duchów lub sił duchowych. Większość z tych roślin stała się centralnymi elementami rytuałów magicznych i religijnych – które przetrwały w wielu regionach do chwili obecnej. Rola roślin, o czym świadczą wykopaliska archeologiczne i inne zapisy, niewiele się zmieniła z upływem czasu. Pozostają w istocie czymś, co nazwano „roślinami bogów”.
Obecnie nadal przypisujemy tym roślinom właściwości lecznicze daleko wykraczające poza ich faktyczne działanie. Pomimo braków potwierdzonych dowodów medycznych używane są w sytuacjach, gdy klasyczna medycyna jest na razie bezsilna. Często dopatrujemy się w nich przysłowiowej „ostatniej deski ratunku”, jednak należy pamiętać, że takie postępowanie przypomina „zabawę zapałkami w składzie materiałów wybuchowych”. Końcowy efekt może być wręcz piorunujący i zgoła daleki od oczekiwanego.